Stefan Rudnicki 1932-2013

 

Nasz kochany Wujek Stefan, padre Estevão z dalekiej Brazylii, zmarł w Sobral niedaleko Fortalezy w stanie Ceara 17 czerwca 2013 roku. Miał 81 lat. Większość życia spędził poza Polską, ale dla nas w kraju, zwłaszcza w szarych, ponurych latach 70-tych i 80-tych zeszłego wieku był światełkiem w tunelu, echem odległej przygody, a przychodzące od niego kartki pocztowe były ważnym dowodem na to, że poza realnym socjalizmem istnieje gdzieś w świecie barwny, egzotyczny i niezwykle ciekawy świat.

 

Wujek Stefan Rudnicki, brat naszej Mamy Krystyny, nasz rodzinny „ksiądz misjonarz z dalekich krajów”, wyjechał z Polski w 1959 roku. Początkowo, przez 5 lat pracował wśród miejscowej ludności, w tym Indian, w Guarani das Missões, Rio Grande do Sul w południowej części Brazylii. Potem przeniósł się na północ, w najbardziej egzotyczne rejony stanu Maranhão, parafia w Santa Inês i do Maracanã niedaleko Belem w stanie Para, u ujścia Amazonki do Oceanu Atlantyckiego.

 

Jak opowiadał po latach, niektóre jego parafie były większe niż całe województwa w Polsce. Do części kaplic i miejscowości docierał tylko raz, lub dwa razy w roku. Chrzcił wówczas hurtem urodzone w tym czasie dzieci, udzielał ślubów i sakramentów i wyruszał dalej. Gdy wiele lat później, razem jeździliśmy po drogach północno-wschodniej Brazylii, zawsze zatrzymywał samochód przed kałużą na drodze, chciał się upewnić patykiem lub nogą, czy woda w kałuży nie zasłania dziury w jezdni, która mogłaby uszkodzić samochód. Bo - jak opowiadał – zdarzyło mu się już nieraz rozwalić w ten sposób koło i czekać godzinami na nadejście pomocy…

 

Gdy władze kościoła w Polsce, pod koniec lat 60-tych, nakazały mu powrót do kraju, wujek Stefan postanowił pozostać w Brazylii. Zakochał się w tym egzotycznym kraju, przyjął brazylijskie obywatelstwo i kolejno obejmował parafie w Itapipoca, w Sobral, w Pacuja, w stanie Ceara.  Przez całe życie uczył się i nauczał. Będąc w Polsce ukończył studia teologiczne i filozoficzne, potem studia teologii biblijnej w Rio de Janeiro i kilka trwających po kilka miesięcy kursów Jogi w Rio oraz w Goa i Bangolore w Indiach. Od 1986 roku był profesorem teologii i prowadził zajęcia na Uniwersytecie Ceara w Sobral. Dużo podróżował, znał pięć języków, w tym język hebrajski. 

 

Z czasów dzieciństwa pamiętam opowiadaną przez Mamę historię, gdy we wrześniu 1939-roku do ich mieszkania w Kaliszu weszli Niemcy i kazali w ciągu 10 minut opuścić dom. Wujek – wówczas 7 letni chłopiec, słysząc język niemiecki, zwrócił się do swojej mamy - „Mutti, welche schuhe soll ich mitnehmen?” I wówczas niemiecki żołnierz, zdumiony i skonsternowany zwrócił się prosto do chłopca – „nimmst du alle, wie du hast…”.

 

Wujek Stefan po raz pierwszy odwiedził Polskę dopiero w 1998 roku, po niemal 40-letniej nieobecności. Pamiętam powitanie, wzruszenie brata i siostry na lotnisku w hali przylotów i drogę do domu, podczas której Wujek zjadł cały słoik chrzanu, który kupił sobie w jednym z pierwszych mijanych po drodze sklepów. Nam przywiózł z Brazylii kilogram pieprzu, bo pamiętał, że gdy wyjeżdżał z kraju, to w sklepach ciągle go brakowało…

 

Od tego czasu jeszcze kilka razy Wujek przyjeżdżał do Polski, a ja dwukrotnie odwiedzałem go w Brazylii. Gęsto zapisane kartki pocztowe od niego, na których nie pozostawiał nawet skrawka białej powierzchni, są pełne ciekawych obserwacji dotyczących Brazylii, tamtejszych polityków, stosunków społecznych, dowcipów, różnych historii i jego przemyśleń. Ostatnie kartki (w jednej kopercie zawsze było ich wiele) przyszły w marcu 2013 roku. Był już bardzo słaby i chory, a mimo to planowaliśmy jeszcze wspólne spotkanie, w tym roku w Brazylii. Nie zdążyłem go osobiście pożegnać. Dlatego czynię to teraz:

 

Do zobaczenia Wujku, opiekuj się Siostrą i naszymi Bliskimi. Do zobaczenia.

 

Roman Wilkoszewski, Warszawa, październik 2013 roku,

 

 

 

 

<< Wróć do strony głównej

Created with WebWave CMS

<< Wróć do strony głównej

01 lutego 2018

Stefan Rudnicki, padre Estevão z dalekiej Brazylii Większość życia spędził poza Polską, ale dla nas w kraju, zwłaszcza w szarych i ponurych latach 80-tych zeszłego wieku był światłem w tunelu, echem dalekiej przygody, a przychodzące od niego kartki pocztowe były dowodem na to, że poza realnym socjalizmem istnieje gdzieś barwny, egzotyczny i niezwykle ciekawy świat.

 

Stefan Rudnicki, brat naszej Mamy Krystyny, nasz rodzinny „ksiądz misjonarz z dalekich krajów”, wyjechał z Polski w 1959 roku. Początkowo pracował wśród miejscowych Indian w Guarani das Missões, Rio Grande do Sul w południowej części Brazylii. Potem przeniósł się na północ, w najbardziej egzotyczne rejony, blisko Belem w stanie Para, u ujścia Amazonki do Oceanu Atlantyckiego.

 

niektóre jego parafie były większe niż całe województwa w Polsce. Do części kaplic docierał tylko raz, lub dwa razy w roku. Hurtem chrzcił urodzone w tym czasie dzieci, udzielał ślubów i sakramentów i wyruszał dalej. Gdy władze kościoła w Polsce  nakazały mu powrót do kraju, postanowił pozostać w Brazylii.

 

po raz pierwszy odwiedził Polskę dopiero w 1998 roku, po niemal 40-letniej nieobecności. przywiózł do kraju kilogram pieprzu, bo pamiętał, że gdy wyjeżdżał, to w sklepach ciągle go brakowało…

 

Stefan Rudnicki zmarł w Sobral niedaleko Fortalezy w 2013 roku. Miał 81 lat.

Rodzeństwo Rudnickich