<< Wróć do strony głównej

Created with WebWave CMS

mój blog osobisty

 

&

 

sedno sprawy

 

&

 

Tylko to, co najważniejsze

na każdy temat

Mateusz Morawiecki, dobry premier dla sierot POPIS-u…?

03 lipca 2019

15 grudnia 2017

 

Mam przed oczami taki obrazek, gdy w dniu Święta Niepodległości w Belwederze stali tuż obok siebie i prezydenta Bogdan Borusewicz i Kornel Morawiecki. Było to dwa lata temu, po wyborach parlamentarnych w 2015 roku. Prezydent Andrzej Duda wręczał odznaczenia państwowe. Kornel Morawiecki, jako najstarszy spośród posłów pełnił wówczas honorową funkcję Marszałka Sejmu Seniora, natomiast Bogdan Borusewicz wciąż był jeszcze Marszałkiem Senatu. Na czele rządu stała Ewa Kopacz, a parlament nie wybrał jeszcze nowych władz. Obydwaj panowie wystąpili w ten sposób, chyba tylko ten jeden raz.

 

Obie postaci to legendarni niemal bohaterowie Solidarności. Nie tacy, jakich było wielu wśród nas, tzn. roznoszący gdzieś tam ulotki, kolportujący prasę podziemną, uczestniczący w demonstracjach, mszach za wolność ojczyzny, czy organizujący przerwy milczenia w swoich szkołach, a potem strajki na uczelniach. Nie ponosiliśmy aż tak wielkiego ryzyka, bo w drugiej połowie lat osiemdziesiątych reżym komunistyczny słabł wyraźnie na naszych oczach. Inaczej niż oni, którzy ryzykowali przez całe życie, w tym również swoje życie.

 

Bogdan Borusewicz był bohaterem mojej młodości. Kornel Morawiecki tworzył autentyczny ruch walki i oporu. Patrząc na nich stojących obok siebie w Belwederze myślałem, że gdybym trzydzieści lat temu powiedział komuś, że oto tych dwóch panów, oskarżanych przez juntę Jaruzelskiego w latach 80-tych o wszystko co najgorsze, kiedyś w przyszłości - jako Marszałek Sejmu i Marszałek Senatu - uczestniczyć będą w Belwederze, w dniu nieuznawanego przez komunistów Święta Niepodległości 11 Listopada, nikt by mi w to nie uwierzył. Ja sam bym w to nie uwierzył. Uznałbym, że to mrzonki wariata lub marzyciela. A jednak taki właśnie scenariusz napisało nam życie.

 

Tymczasem stali oni w Belwederze, wprawdzie tuż obok siebie, ale wyraźnie było im źle w tym towarzystwie. Zwłaszcza Borusewicz manifestował całą swoją postawą i wyrazem twarzy wielki dyskomfort i sprawiał wrażenie, że gdyby mógł, to zaraz by wyszedł. Platforma Obywatelska dopiero co przegrała wybory i najwyraźniej wciąż jeszcze nie mógł się z tym pogodzić. Przepaść pomiędzy dawnymi wspólnikami w walce z komunizmem, a często i przyjaciółmi z podziemia, która powstała w ciągu 25 lat naszej niepodległości, w tych powyborczych dniach znowu znacząco się pogłębiła.

 

Wielu wyborców, zwłaszcza tych, którzy angażowali się w walkę z komuną, nigdy nie mogło i nie chciało zaakceptować sporu pomiędzy POPiS-em. Byli raczej zwolennikami państwa polskiego, oczywistej koalicji POPiS-u, która w swoich programach wyborczych z 2005 roku, wzajemnie się uzupełniała. PO miało dobry program zmian gospodarczych, PiS chciało walki z korupcją oraz silnego i sprawnego państwa. W Gdyni, w moim okręgu wyborczym jedynką z list PiS-u był zwykle Jarosław Sellin, a jedynką z PO był Marek Biernacki. Obydwaj konserwatywni i pracowici. I patrioci. Było i jest oczywistym, że tacy ludzie powinni razem, a nie przeciw sobie, pracować dla kraju.

 

Obserwując trwający w Polsce spór polityczny i konflikt, który po katastrofie smoleńskiej nabrał zdecydowanie nowego, głębszego wymiaru, przychodzą na myśl doświadczenia polskiej polityki okresu międzywojennego. Tam również od samego początku istniał silny spór między endecją i sanacją. Oba nurty miały ten sam cel – silną i niepodległą Polskę, lecz poza tym różniło je wszystko. Podobnie jak dziś, z biegiem lat niechęć i walka pomiędzy dwoma ugrupowaniami stawała się coraz bardziej zaciekła. I tak jak katastrofa smoleńska stała się cezurą, po przejściu której nic już nie było takie jak wcześniej, tak też zamach majowy spowodował, że ostatnie istniejące kanały komunikacji pomiędzy obozami zostały zamknięte.

 

Józef Piłsudski do lat 30-tych wyeliminował z czynnej polityki już wszystkich swoich politycznych przeciwników. Szanse na stanowiska i na pracę dla kraju mieli tylko ci, którzy podzielali jego poglądy, bądź pochodzili z obozu sanacji. Inni, choć mądrzy i pracowici, niezwykle potrzebni dla kraju, znaleźli się poza nawiasem. I również dlatego, gdy po klęsce wrześniowej doszli we Francji do władzy, brutalnie rozprawili się ze swymi poprzednikami.  

 

Znane są dość powszechnie represje stosowane przez piłsudczyków wobec endecji, PSL-u, prześladowania w Berezie Kartuskiej, losy Wincentego Witosa i pozostałych osób uznanych przez sanację za wrogów politycznych. Znacznie mniej znane, choć nie mniej brutalne, były czystki przeprowadzone przez Sikorskiego zaraz po klęsce wrześniowej, najpierw we Francji, a potem w Wielkiej Brytanii. Przez obóz Cerizay we Francji, nie przypadkiem nazywany Serezą-Berezą, oraz obóz na wyspie Bute w zachodniej Szkocji, przewinęło się łącznie prawie dwa tysiące żołnierzy, oficerów, a nawet generałów, zsyłanych tam i skazywanych na bezczynność jedynie za nieprawomyślne poglądy polityczne.

 

Czy spór mamy w genach i jako Polacy rzeczywiście nie potrafimy ze sobą pracować? Czy zamiast brać z obu stron to co najlepsze i umacniać państwo, które nie jest nam dane na zawsze, musimy ulegać genom destrukcji? Być może dla osób będących zwolennikami nigdy niedoszłej do skutku koalicji POPiS-u, nominacja Mateusza Morawieckiego na premiera, mogłaby być światełkiem w tunelu, iskierką nadziei, że porozumienie między zwalczającymi się wzajemnie obozami mogłoby być możliwe? Albo przynajmniej obniżenie temperatury sporu i większe akcentowanie tego co łączy, zamiast tego co dzieli.

 

Mogłoby być to możliwe, gdyby współczesny Dmowski/Piłsudski naszych czasów, czyli Jarosław Kaczyński, zrobił jeszcze kilka kroków do tyłu. Nominacją Morawieckiego już udowodnił, że potrafi zaskoczyć swoich wyborców. Podobnie jak ponad 10 lat temu zaskoczył wszystkich, kiedy po fiasku rozmów koalicyjnych z PO, wziął do rządu śp. Zytę Gilowską, będącą wówczas jedną z ważniejszych twarzy PO. I gdyby teraz premier Morawiecki postawił swoistą „kropkę nad i” i wziął do rządu na przykład Jana Marię Rokitę i Ludwika Dorna, to choć brzmi to jak political fictions, stałby się bardzo bliski niejednej POPiS-owej sierocie.

Roman Wilkoszewski